piątek, 20 grudnia 2013

PIZZERIA PALERMO



Pizzeria Palermo znajduje się w Cieszynie przy ulicy Wyższa Brama 33, zaraz przy skrzyżowaniu z Bielską. Jestem z tym miejscem związany emocjonalnie bo to najbliżej od mojego mieszkania usytuowany lokal gastronomiczny. Kiedyś w tym miejscu był państwowy bar "Junior", później zmienił nazwę na "Rena" i chyba już był prywatny, a w 1997 powstało Palermo i trzyma się do dziś. Na początku jak nie mieli jeszcze opcji zamawiania z dowozem to do mnie i tak przynosili na talerzu, który na następny dzień im oddawałem, to były czasy. 

Poza bliskością mojego miejsca zamieszkania to położenie tej pizzerii nie jest jakoś specjalnie trafione, parking niby jest blisko, ale trzeba przejść przez ulicę i stać na światłach. Na przypadkowych gości ciężko tu liczyć bo nie jest to Rynek czy ulica Głęboka, nie ma obok żadnego urzędu, wokół którego kręciłoby się sporo ludzi, nawet będący obok przystanek autobusowy nie jest jakoś specjalnie oblegany. Jeśli więc lokal istnieje tu już szesnaście lat i ma się dobrze to świadczy to pozytywnie o jego jakości.


Moja ulubiona pizza tutaj ma numer 36 w karcie i nazywa się "Matador", jest na niej mielone mięso, ser, sos pomidorowy, cebula, chili, pieczarki i pomidor, do tego podawany jest jeszcze sos tzatziki. Ja oczywiście zamawiam bez pomidora, a jak zapomnę to muszę wszystkie jego plasterki starannie wydłubać i odłożyć na bok bo przecież pomidor jest fuj.

Tym razem chciałem zamówić coś innego niż matador, ale pokusa była zbyt silna, poza tym przyjechali znajomi z Ustronia byliśmy głodni i nie mieliśmy czasu na zastanawianie się co by nam dzisiaj mogło zasmakować, wybraliśmy sprawdzony produkt. 


Pizza w rozmiarze XL w zupełności wystarczyła do zaspokojenia głodu trzech osób, a cena 28,40zł też jest bardzo rozsądna. Niektórzy nazywają Matadora pokarmem bogów więc nie wiem jak mógłbym lepiej opisać walory smakowe tej pizzy. Zapewniam jednak, że inne pozycje z menu też czasami tutaj zamawiam i jakoś jeszcze nigdy nie narzekałem.

Oczywiście do jedzenia trzeba też zamówić jakieś napoje, wybór jest w Palermo szeroki, ale ja jakoś zawsze jak tu jestem to zamawiam tymbarka wiśniowo - jabłkowego. Jeśli też was najdzie taka ochota to nie zapomnijcie powiedzieć pani żeby otwierała butelkę przy was bo w przeciwnym razie przyniesie otwartą do stolika i nie dowiecie się co było napisane pod kapslem. Ja właśnie miałem ten problem, ale na szczęście pani powiedziała, że nie wyrzuciła jeszcze kapsla do śmieci i może mi go przynieść. Byłem ocalony, a do tego tekst na kapslu przypadł mi do gustu. Kto mnie zna, ten wie, jak to sobie zinterpretowałem. 


Teraz wasza ulubiona część recenzji, z którą zawsze się wszyscy zgadzają, ocena liczbowa:

wnętrze: 9/10
obsługa: 9/10 (jestem zły o ten kapsel)
jedzenie: 10/10 (matador to potęga)
stosunek jedzenia do ceny: 10/10

Całkowita ocena: 9,75/10

Kto chce znać więcej faktów, cen, godzin otwarcia i tak dalej to zapraszam na stronę: http://www.palermo.cieszyn.pl/

niedziela, 15 grudnia 2013

RESTAURACJA WiP


Restauracja WiP znajduje się w Cieszynie, w wolno stojącym budynku na ulicy Katowickiej pomiędzy stacją Orlen, a głównym wejściem na cmentarz komunalny. W czasach Polski Ludowej były w tym miejscu dwa lokale. Na górze restauracja "Widok" gdzie moi rodzice mieli wesele 40 lat temu, a na dole piwiarnia "Ondraszek" zwana popularnie "pod trupkiem" gdzie poza piwem nic kupić się nie dało, kufli się nie myło, a liczne grono stałych bywalców posiadało w sumie kilkanaście zębów. Pamiętam jak kiedyś przechodziliśmy z tatą tamtędy bo w pobliżu wynajmowaliśmy garaż i nagle z baru wypadł jakiś miłośnik piw świata oferując nam okazyjną sprzedaż zegarka bo potrzebował szybkiej gotówki na ważną inwestycję. Tata wycenił zegarek na czerwoną stówkę z Waryńskim, zapłacił i nosił ten zegarek dobre dwadzieścia lat, może nawet nadal go nosi, muszę zapytać.


Później budynek długo stał pusty i niszczał, ale w ostatnich latach pojawili się chętni na tchnięcie w nim nowego zycia. Przeprowadzili remont, przebudowali co trzeba i otworzyli tego właśnie WiP. Nazwa może nie jest do końca trafiona bo jedni się podśmiewają, że to niepoprawnie napisany skrót od określenia Very Important Person, inni rozszyfrowóją to jako Wesela i Pogrzeby, ale w rzeczywistości są to pierwsze litery imion właścicieli.



Lokal dzieli się na dwie części, na górze jest elegancka restauracja, a ja tym razem wybrałem się na dół, gdzie urządzony jest fast food z salonem gier w stylu lat pięćdziesiątych w USA. Są kręgle, piłkarzyki, jest flipper, są podobizny Wuja Sama, wielkoformatowe zdjęcia ulic Nowego Jorku, kontury Statuy Wolności. Brakuje tylko żeby do środka wszedł Marty McFly próbujący zeswatać swoich rodziców na pierwszej randce.



Ja przyjechałem tam z kumplem, z którym od kilku dni świętujemy 20 lat naszej znajomości i chcieliśmy się posilić przed kolejną dawką wrażeń w nocnych lokalach miasta Cieszyn. Już dawno nasłuchałem się dużo dobrego o podawanych tutaj hamburgerach więc była okazja żeby sprawdzić to osobiście.


Przestudiowaliśmy kartę i wybraliśmy po cheese burgerze podawanym w zestawie z frytkami i krążkami cebulowymi, ja poprosiłem o wersję bez pomidora bo pomidory są przecież fuj. Poczekaliśmy trochę i bardzo miła pani (do teraz nie potrafię sobie przypomnieć skąd ja ją znam) przyniosła nam zamówienie do stolika. Żeby nie było nudno podczas oczekiwania zagraliśmy na flipperze.




Trzeba przyznać, że kosztujący 18zł zestaw wart jest swojej ceny, burger zalicza się do najlepszych jakie jadłem (najlepsze jednak to są w Varadero, w budce na rogu Avenida Playa i Avenida 1ra), a i objętościowo jest tego całkiem sporo. Pomiędzy bułką, a grubym kawałkiem grillowanej wołowiny znalazł się też ogórek, cebula, sałata i sos, o serze nie wspominambo wiadomo, że musi być.

No i jeszcze ta nierzetelna, tendencyjna i zupełnie niepotrzebna ocena liczbowa:
wnętrze: 7/10 (ja oczywiście uważam, że zrobiłbym to lepiej)
obsługa: 9/10 (skąd my się znamy?)
jedzenie: 10/10 (w budce w Varadero dałbym 12/10)
stosunek jedzenia do ceny: 10/10

Całkowita ocena: 9/10

sobota, 14 grudnia 2013

MELISSA, RESTAURACJA U WŁOCHA

Dojeżdżamy sobie do Ustronia dwópasmówką z Katowic, skręcamy na światłach w lewo na centrum i po przejechaniu kilkuset metrów po naszej prawej stronie pojawia się budynek, w którym Maria Pinkas i Francesco Balice prowadzą restaurację - pizzerię z dwudziestoletnią tradycją.
Początkowo lokal mieścił się w centrum Ustronia w garażu, ale klientom tak tam wszystko smakowało, że trzeba było go rozbudować, później przenieść w nowe, większe miejsce, a później i tak jeszcze raz rozbudować. Nazwa Melissa pochodzi od imienia córki właścicieli, ale ludzie i tak nazywali to zawsze "u Włocha" więc ta nazwa została drugą nazwą oficjalną.

Wnętrze dzieli się na dwie części, pierwsza jest bardziej przytulna, druga bardziej wystawna. Naprzeciwko drzwi wejściowych znajduje się niewielka ambona, w której zawsze siedzi właściciel i dogląda personelu oraz wita i żegna gości. Byłem to wiele razy, jadłem różne rzeczy i raczej wszystko mi smakowało. Dzisiaj byłem głodny jak wilk więc chciałem najpierw coś na szybko na ząb, a jako danie główne postanowiłem sobie zamówić coś typowo włoskiego. Na początek weszły więc bułeczki.
Nie ma co pisać o bułeczkach, one wszędzie są takie same, dobre są i tyle, ja przynajmniej lubię. Przejdźmy może więc do dania głównego, jak już wspomniałem miało to być coś co jest kwintesencją włoskiej kuchni. No właśnie miało, ale ostatecznie zamówiłem kotleta z frytkami. 

Jak się później okazało nie był to zły wybór, mięso było pyszne, frytki też, wszystko ładnie podane więc poza podniebieniem cieszyło też oko. Po tych bułeczkach jednak taka porcja była dla mnie trochę zbyt duża i frytek nie dojadłem do końca.
Po udanym posiłku przyszedł czas na najprzyjemniejszą część wizyty, płacenie. Co prawda zjadłem tego trochę, wypiłem dwa napoje, ale pięć dyszek za obiad jednak trochę boli. No ale czasami trzeba się szarpnąć i zjeść coś dobrego za odrobinę więcej niż zwykle.
Przykro mi, że tego dnia nie pracowała pani Kasia i pani Natalia bo zawsze byłem pod wysokim wrażeniem ich elegancji, stylu i profesjonalnego podejścia do gości. Tak czy inaczej kelnerka, która obsługiwała moje zamówienie również reprezentowała najlepszą szkołę. Wychodziłem z uśmiechem na twarzy, na koniec zrobiłem jeszcze zdjęcie mikołaja, który wygląda jak Ragazzo z piosenki Jacka Zwoźniaka.

No i oczywiście nie może zabraknąć mojej słynnej oceny liczbowej, z którą zazwyczaj nikt się nie zgadza, a ja nie lubię jej pisać:
wnętrze: 9/10
obsługa: 9/10 (gdyby była pani Kasia albo pani Natalia to dałbym 10)
jedzenie: 10/10
stosunek jedzenia do ceny: 8/10 (no mogłoby być trochę taniej)

Całkowita ocena: 9/10

środa, 11 grudnia 2013

RESTAURACJA W HOTELU PIAST

Miejsce owiane legendą. Każdy kto był kiedykolwiek w Czeskim Cieszynie, musiał przechodzić bądź przejeżdżać obok hotelu Piast stojącego Vis-à-vis dworca kolejowego. Jedni często tam goszczą, inni nie byli nigdy, ale każdy zna to miejsce, którego wystrój zauważalny przez wielkie tafle okien sugeruje jakby czas się tam zatrzymał jakoś przed rokiem 1989. 


Ja kiedyś bywałem tam częściej, ale przez ostatnie kilka lat jakoś nie miałem okazji odwiedzać tego miejsca, trzeba było więc sprawdzić czy coś się zmieniło. Miałem dzisiaj ochotę na gulasz wołowy, który zawsze smakował mi w Pieście więc postanowiłem nadrobić zaległości i odwiedzić tą jedną z najstarszych restauracji w Cieszynie.
Wejście zupełnie nie wkomponowuje się w estetykę związaną z czasami świetności tego miejsca, ale już za drzwiami spotyka nas wystrój przywołujący wspomnienia czasów epoki żelaznej kurtyny i przyjęć dla kolektywu partyjnego. Oczywiście mamy grudzień więc poza paprotkami w doniczkach musiała się też pojawić choinka.

Była godzina 15.30, pora obiadowa się raczej kończyła, ale w lokalu panował gwar, połowa stolików była zajęta. Siedziały starsze panie w czapkach z lisów i młodzi skejci w kurtkach Burton, ktoś pił kawę, ktoś inny raczył się lampką wina, jeszcze inni jedli obiad albo pili piwo. Dużo osób paliło, ale dzięki wysokiemu sufitowi nie było to uciążliwe. Zamówiłem rosół wołowy, gulasz wołowy i pół litra kofoli. Poszedłem umyć ręce. Toaleta była czysta i zadbana, ale od razu przypomniałem sobie, że nie jest ogrzewana i zimą jest tam paskudnie zimno. Przy większych mrozach polecam więc za potrzebą chodzić w czapce i szaliku. Jest za to kaloryfer w przedsionku obok toalet, a nad nim kalendarz reklamowy Pilsnera na rok 1906, rok wizyty najjaśniejszego pana, cesarza Franciszka Józefa I w naszym mieście.


Jak wróciłem to kofola już czkała ochoczo na moim stoliku, chwilę później pani podała zupę. Rosół jak wiadomo bywa różny, ten był dobry, dużo kawałków mięsa wołowego, wystarczająca ilość makaronu, odrobina warzyw, wszysko fajnie i bez przesady. Szkoda tylko, że był chłodny. Ja jestem z tych, co zbyt gorącej zupy to nie lubią, ale ta stanowczo powinna być odrobinę cieplejsza, pozostaje jednak mieć nadzieję, że nie jest to tutaj regułą. 


Czekając na drugie danie przeglądałem sobie jeszcze kartę i powiem, że ceny są zupełnie przystępne:
- duży Radegast za 26Kč

- drobiowy stek Lady Diany z hermelinem, szynką i miodem za 120
- befsztyk z polędwicy Chateaubriand za 220
- smażony ser za 59
Duży wybór dań mięsnych, rybnych, na bazie placków ziemniaczanych, każdy znajdzie coś dla siebie, pizza też jest.
No i właśnie podano moje zamówienie:

Gulasz niczego sobie, mięsko bez żadnych żyłek i innych ciągnących się elementów, sosik dobrze doprawiony, knedliki mięciutkie. Może jedynie porcja mogłaby być trochę większa, ale o tej porze to może lepiej żeby nie objadać się wołowym mięsem. Zjadłem szybko, duża kofola też nie wiadomo kiedy zniknęła, ale najmilsza niespodzianka to mnie spotkała przy płaceniu. Jak zobaczyłem rachunek to zwróciłem pani uwagę, że chyba czegoś nie ujęła, ale ponoć druga pozycja obejmowała kofolę i gulasz więc wszystko się zgadzało. Tym bardziej mi miło.

Obsługa restauracji to uczniowie Střední školy hotelove, obchodní a polygraficky v Českém Těšíně, są to ludzie młodzi i nie mają jeszcze takiego obycia z pracą żeby budować luźną atmosferę. Łatwo można wyczuć, że zachowują się jak na sprawdzianie w szkole co w sumie jest prawdą.

Ocena liczbowa będzie bardzo subiektywna, ale specyfika tego miejsca jest niepowtarzalna i daje mu dodatkowe punkty na tle każdego miejsca młodszego niż demokracja w tej części Europy:

wnętrze: 10/10 (szanujmy takie miejsca bo coraz mniej ich jest)
obsługa: 6/10 (ale jestem pewien, że każdy z nich za dwa lata będzie zasługiwać na 10)
jedzenie: 9/10 (dałbym 10, ale ta zimna zupa)
stosunek jedzenia do ceny: 10/10

Całkowita ocena: 8,75/10

Kto jeszcze nie był koniecznie musi tu zaglądnąć

RESTAURACJA ŻAK



Druga połowa listopada, pada. Jedna z tych paskudnych niedziel kiedy człowiek nie ma nawet ochoty wychodzić z łóżka w innym celu niż zrobienie sobie kolejnej herbaty. Wczorajszy wieczór nie był krótki więc głowa trochę boli, ale nie można narzekać bo inni mają gorzej o czym właśnie miałem się przekonać, a było to tak:

Około godziny czternastej dostałem wiadomość od koleżanki, która żali mi się, że wczoraj bawiła się na weselu w Koniakowie, a po półtorej godziny snu musiała jechać na zajęcia na WSB na Frysztackiej i żebym po nią przyjechał, bo tam umrze. Tak, stanowczo inni mają gorzej.

Odpaliłem malucha, odebrałem ją z uczelni, posiedzieliśmy trochę i pogadaliśmy, pojechaliśmy na spektakl do teatru w Czeskim Cieszynie i nagle okazało się że jesteśmy głodni, ale nie chcemy iść w takie miejsce gdzie by się na nas wszyscy gapili, że jesteśmy ubrani jak do teatru.

Wybór padł na Żaka i chyba był to wybór dobry, co potwierdza również fakt, że jak na niedzielny wieczór, to siedziało tam nawet sporo ludzi. Znaleźliźmy jednak stolik dla siebie i poczekaliśmy chwilę, aż miła pani przyniesie nam menu. Miałem ochotę na wołowinę, ale to chyba nie jest najlepszy pomysł o wieczornej porze, więc zamówiłem pierś z kurczaka w sosie kurkowo beszamelowym z plackami ziemniaczanymi, a koleżanka postanowiła się uraczyć sałatką cezar, do tego po kieliszku wina i już była Ameryka.

Trochę musieliśmy poczekać, ale było warto. Kiedy kelner niósł nam talerze z daniami, już wiedziałem, że będzie mi smakowało, takie rzeczy po prostu czasem się wie. Oczywiście jak zawsze miałem rację, obie zamówione przez nas potrawy były przyrządzone jak należy, jedynym problemem z jakim musieliśmy się borykać to zbyt duża ilość tego wszystkiego na talerzu co jest oczywiście zaletą, ale my dzisiaj aż tak głodni nie byliśmy.

Całość kosztowała nas 53zł, przez co nie straciliśmy uśmiechów, jakie pojawiły się na naszych ustach po dobrym posiłku. Niestety pogoda za oknem szybko te uśmiechy zweryfikowała, ale cóż, wszystko, co dobre musi się skończyć.

Na koniec jeszcze ocena liczbowa:
wnętrze: 7/10 (już znudził mi się ten wystrój, ale podobno szykują się zmiany)
obsługa: 8/10
jedzenie: 10/10
stosunek jedzenia do ceny: 10/10

Całkowita ocena: 8,75/10
Chyba będę musiał tam częściej zaglądać

BAR KURCZAK



Przyjechała do Cieszyna ze Szwecji jedna z fanek tej strony i zapytała mnie czy mogłaby też iść ze mną gdzieś coś zjeść co ja później zrecenzuję, oczywiście zgodziłem się i zaproponowałem żeby wybrała miejsce. Odpowiedź padła natychmiast, Bar Kurczak.

Mieszkam jakieś 200m od tego miejsca i codziennie przechodzę obok drzwi tego zacnego lokalu, ale mimo trzydziestu ponad lat życia tutaj, nigdy nie miałem okazji się tam stołować. Zawsze musi być kiedyś ten pierwszy raz.

Jest to miejsce owiane złą sławą, świetnie pamiętam czasy kiedy bar był oblegany przez pijanych murarzy w odzieży roboczej, przez szybę było widać w środku tylko kłęby dymu, a na zewnątrz gromadzili się ci, którzy już w środku się nie mieścili.

Czasy się zmieniły, a Kurczak pozostał, teraz ma palarnię oddzieloną szklaną ścianą, a o wolny stolik nie jest trudno. Ciągle jednak atmosfera jest taka jak najlepiej już ją ktoś opisał tutaj:http://www.zenderowski.republika.pl/kurczak.htm

Przyszliśmy na miejsce w porze obiadowej, chyba około 14 godziny. W lokalu poza nami było może 5 osób pijących piwo i kolejne 3 osoby w palarni. Ja zamówiłem zupę gulaszową za 6,5zł, a koleżanka mintaja z frytkami chyba za 11zł (tak, nawet takie rzeczy tu mają).

Wszystko było całkiem dobre i nie miałbym się do czego przyczepić, ale tym razem oceny liczbowej na końcu nie zamieszczę ze względu na specyfikę miejsca, które można albo traktować jak drugi dom, albo tak jak zaglądać tu raz na przysłowiowy ruski rok, albo traktować jak zło najgorsze i zaklinać się, że nogi się tam nie postawi. Ja polecam jednak kiedyś zaglądnąć.

P.S. Przypomniała mi się piosenka:
http://www.youtube.com/watch?v=UyC7-vTO0mk

CIESZYŃSKI BROWAR MIESZCZAŃSKI



Odwiedziłem to miejsce jakiś czas temu, a było to niedługo po jego promocji w telewizyjnym show "Kuchenne rewolucje" i miałem mieszane ucucia, minął jednak już prawie rok od tego czasu i postanowiłem sprawdzić czy zaszły jakieś zmiany w funkcjonowaniu cieszyńskiego mini browaru.

Tym razem wybrałem się z dobrym znajomym, który niedawno przyjechał z Portugalii i siedząc tutaj w ojczyźnie oscypków zatęsknił za dobrą rybą.

W zeszły czwartek o godzinie 18 siedzieliśmy więc w Mieszczańskim i przeglądaliśmy menu. Z ryb były do wyboru dwie opcje: grillowany łosoś w sosie pieprzowo-cytrynowym z ryżem i kompozycją sałat lub pstrąg z grilla z frytkami i dodatkiem pieczarek. Kolega wybrał łososia, a ja pstrąga.

Pełna oferta jest do przeglądnięcia na stronie lokalu: http://www.mieszczanski.com/menu

Żeby nam się nie nudziło podczas oczekiwania wzięliśmy sobie najpierw po piwku, a kiedy kufle były już prawie puste, a kelnerka przyniosła ryby to postanowiliśmy się uraczyć jeszcze jednym (po posiłku było trzecie, w końcu rybka lubi pływać). Jak wspominam swoją ostatnią wizytę w tym miejscu to zarówno Pils jak i Koźlak wędzony do dziś utrzymują wysoki poziom jeśli chodzi o walory smakowe.

Jeśli chodzi o danie główne to ja rozumiem, że ryba najlepiej smakuje tam skąd widać wodę, w której ona pływała, ale gdyby wszędzie ryby smakowały tak jak w Mieszczańskim to świat nadal byłby piękny. Oba dania były rewelacyjnie przyrządzone i elegancko podane.

Często przechodzę ulicą Świeżego i czasami zaglądam w okna restauracji, jednym razem jest tam prawie pełno i widać panujący gwar, kiedy indziej widać mniej osób, ale czasami trafi się też taki dzień jak podczas naszej wizyty, że przez dwie pełne godziny poz nami w lokalu nie pojawił się absolutnie nikt.

Dlaczego tak jest skoro wszystko jest niemal idealne? Kelnerka była miła i uśmiechnięta, jedzenie smakowało, piwo też, a ceny może nie jak na stołówce, ale całkiem rozsądne. Za dwa dania i 6 piw w eleganckim lokalu zapłaciliśmy nieco ponad 100zł czyli porównywalnie do innych miejsc tej klasy.

Lokalizacja może nie jest zbyt udana do złapania przypadkowego klienta, ale jeśli ktoś zna ten lokal to powinien czasami się tam wybrać bo z rynku to niecałe pięć minut spaceru, a samochodem podjechać jest znacznie łatwiej niż gdziekolwiek indziej w Cieszynie i o miejsce parkingowe też się martwić nie trzeba.

Ja z czystym sercem każdemu to miejsce polecam, a przy okazji przypominam co pisałem w zeszłym roku: https://www.facebook.com/photo.php?fbid=326559337451716&set=pb.199547120152939.-2207520000.1382364468.&type=3&permPage=1

Na koniec jeszcze oczywiście ocena liczbowa:
wnętrze: 9/10
obsługa: 9/10
jedzenie: 10/10
stosunek jedzenia do ceny: 10/10

Ocena całkowita: 9,5/10

KAWA W SFERZE



Jak już się w tej Sferze znalazłem to po śniadaniu trzeba było odbębnić codzienną kawę z lekkim dodatkiem plotek w dżentelmeńskim towarzystwie. Wrodzone lenistwo nie pozwoliło mi jednak na kolejny spacer po mieście w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do tego rytułału więc zdałem się na gust znajomego, który deklarował się, że zna dobre miejsce w obrębie tego modnego szoping senter.

Miejsce wcale nie było blisko bo po zjechaniu na paerter trzeba było jeszcze przejść do budynku numer 1 i iść prawie na sam jego koniec gdzie vis-à-vis salonu meblowego Kler znajduje się kawiarenka Karmello specjalizująca się w ręcznie robionych czekoladkach.

Tym razem czekoladek nie próbowałem mimo iż lubię bardzo, ale przyznam, że wyglądały apetycznie. Ja natomiast skupiłem się na małej czarnej oraz na obowiązkowej wymianie informacji na temat towarzyskich ciekawostek z ostatniego weekendu ze znajomym, który wie prawie wszystko.

Kawa była bardzo dobra, ale co najbardziej zaskoczyło mnie pozytywnie to jej cena 3,50zł. Bardziej wymyślne kawy były nieco droższe, ale też znacznie tańsze niż w innych lokalach o tym standardzie i chyba nie byliśmy jedynymi, którzy to docenili bo w kawiarni wszystkie stoliki były zajęte.

Nie bywam w Sferze częściej niż 2-3 razy w roku i raczej jak już muszę to szybko załatwiam co trzeba i znikam, ale dla miłośników bywania w handlowych centrach mogę śmiało polecić kawę właśnie w tym miejscu w przerwie między zakupami, a kinem.

Moja ocena liczbowa wygląda tak:
wnętrze: 7/10 (no bo jednak w centrum handlowym)
obsługa: 9/10 (bez zarzutu)
jedzenie: 10/10 (w tym wypadku kawa nie jedzenie)
stosunek jedzenia do ceny: 10/10 (stanowczo rązsądnie)

Ocena całkowita: 9/10

ŚNIADANIE W SFERZE



Czasami zdarza mi się być w Bielsku o porze śniadaniowej i wtedy mam problem gdzie iść. W zeszłym roku była taka knajpa co nazywała się chyba Buon Gusto na wlocie 11 listopada w Plac Wojska Polskiego (tak, wiem, to już Biała), podobno ją przenieśli, ale nie wiem gdzie. Tak czy inaczej w Bielsku o 10 rano w większości lokali podaje się, lody, ciastka albo dania obiadowe, no i jest jeszcze parę miejsc gdzie zakazane mordy popijają porannego browara.

Dzisiaj właśnie miałem taki dzień i trafiłem w końcu do sfery, a konkretnie na najwyższą kondygnację budynku nr2 gdzie obok fast foodów znalazłem restaurację "Deka Smak" oferującą modną ostatnio w Polsce formę bufetu gdzie płaci się za wagę dania niezależnie od nałożonych na tależ produktów.

Zapytałem czy mają coś nadającego się na śniadanie i pewny siebie czekałem na negatywną odpowiedź żeby na biednej kelnerce wyżyć się słownie za to, że w Bielsku nie ma gdzie zjeść porannego posiłku. Ku mojemu zdziwieniu okazało się jednak, że w ofercie lokalu jest coś co zaspokoi moje oczekiwania.

Zestaw śniadaniowy składający się z jajecznicy na szynce, trzech tostów z serem i pieczarkami, dwóch gotowanych kiełbasek, kilku plasterków pomidora i ogórka, twarożka z papryką, kukurydzą i fasolą w cenie 12zł w zestawie z herbatą był kuszącą ofertą.

Na to co dostałem nie było powodów do narzekania, może jedynie średnio dobrze dobrane były proporcje pieczywa i innych składników, ale zapewne jakbym poprosił o dodatkowy chleb to nie nadszarpnąłbym jakoś specjalnie swojego budżetu.

Tekturowy talerz, i plastikowe sztućce to nie jest to co tygrysy lubią najbardziej, podobnie jak i wnętrza galerii handlowych, ale jak się nie ma co się lubi trzeba lubieć co się ma. Trochę do życzenia pozostawiało też podejście personelu znudzonego brakiem klientów i pracującego jakby za karę, ale może właściciel przeczyta to i przytuczy trochę swoje grono pracownicze surowym pańskim okiem.

Podsumowując było całkiem, całekiem, całkiem. Jeśli nie ba nic lepszego to z braku laku można się czassami na takie śniadanko skusić, a nawet miłośnicy dużych porcji powinni być usatysfakcjonowani. Niestety wysublimowany posiłek to to nie jest, innymi słowy "szału ni ma"

Obiadu tam nie jadłem, ale jak na śniadanie to moim zdaniem należy się taka oto ocena liczbowa:
wnętrze: 5/10 (poprawne, ale nie podobają mi się cenra handlowe)
obsługa: 6/10 (proszę o więcej uśmiechu)
jedzenie: 7/10 (dałbym 8 gdyby nie jednorazowe naczynia)
stosunek jedzenia do ceny: 8/10 (nie ma co się rzucać, ale na jednorazówkach mogłoby być odrobinę taniej)

Ocena całkowita: 6,5/10 (żałować takiego posiłku się nie będzie, ale też się za nim nie zatęskni)

RESTAURACE U SAUNY



Jesteśmy na Moście Przyjaźni łączącym Cieszyn z Czeskim Cieszynem pod górą zamkową i idziemy w stronę czeską, mijamy kawiarnię Avion i dwa kolejne budynki, a zaraz za nimi skręcamy w prawo i schodzimy po schodach do parku Masaryka, w tym momencie po naszej prawej stronie pojawia się letni ogródek oraz przeszklone patio restauracji "U Sauny"

W środku wita nas wystrój stworzony w połowie lat dziewięćdziesiątych bez głębszego pomysłu estetycznego, który jednak nie razi czymkolwiek co mogłoby psuć atmosferę jaka powinna być przy jedzeniu. W lokalu obowiązuje zakaz palenia, a palacze mają przez cały rok do dyspozycji wspomniane już patio.

Karta dań jest w języku polskim i czeskim, ale jeśli chodzi o płacenie złotówkami to z doświadczenia powiem, że różnie to bywało z kursem, raz przeliczono mi uczciwie, innym razem poczułem się trochę wykiwany. Obsługa natomiast po polsku mówi słabo lub wcale, ale rozumieją wszystko więc nie ma żadnych problemów z komunikacją.

Jeśli chodzi o podejście do klienta to jest różnie, wczoraj pani była dla nas bardzo miła i sympatyczna, ale w czasie "Kina na granicy" musiałem się trochę wstydzić przed gośćmi, których tam przyprowadziłem. Niektórzy knują teorie spiskowe i mówią oczywiście, że to dla Polaków są tam niemili, ale mi się wydaje, że po prostu jak jest zbyt duży ruch to panie irytujące się zachowaniem czy zachciankami niektórych klientów nie potrafią zachować dyplomatycznego stylu i robią się niemiłe dla wszystkich niezależnie od kraju pochodzenia.

Ceny są bardzo przystępne, zupy od 20 do 35 koron (najlepsza jest Cieszyńska Smrad'ula), a najdroższe danie to Pfefr steak za 105kc. Na jakość jedzenia nigdy nie narzekałem, a wczoraj zamówiony Bramborak z Ohnivym Masem potwierdził mnie w przekonaniu, że gotują tam dobrze.

Dla miłośników Kofoli jest ona sprzedawana w wersji lanej, a dla piwoszy jest kilka rodzajów złotego trunku niekoniecznie produkowanego przez wielkie koncerny piwowarskie. Radegast oczywiście jest, ale obok jest też kilka piw z małych, rodzinnych browarów. Moim faworytem jest słodkawy Koníček warzony w pobliskich Vojkovicach.

Podsumowując lokal wart jest polecenia każdemu miłośnikowi atmosfery czeskiej hospody, a dla osób z polskiego Cieszyna pragnących wypić odrobinę więcej dodatkowym atutem jest fakt, że można zamówić taksówkę pod sam most i nie trzeba będzie daleko iść gdy nogi będą już ciężkie.

Ocena liczbowa:
wnętrze: 7/10
obsługa: 6/10
jedzenie: 10/10
stosunek jedzenia do ceny: 10/10

Ocena całkowita: 7,5/10